Bez zmian. Kto pije i pali nie ma robali
Powiedzenie kojarzy mi sie ze slowami jakiegos zachlanego zula. Inteligentne. Pije praktycznie codziennie. Maz naskarżył córce. Az do mnie zadzwonila. Stwierdzila, ze musze sie ogarnac i nie moge sie tak zachowywac, bo nie jestem zbuntowana nastolatka. Dala mi wyklad a ja czulam sie jak nieodpowiedzialna gowniara. Tym razem to ja mowilam malo. Powiedzialam, a wlasciwie wyplakalam ze ja kocham, ale nie umiem tak dluzej zyc. Ze jestem nieszczesliwa, samotna i czuje jakbym przegrala zycie. Powtarzala slowa swojego ojca. Z wyzszoscia i pogarda. Raz podkreslila ze jej zalezy bo jestem jej matka. O, co za ulga! Buhahhaha To niby mialo mi pomoc? Przywolac mnie do porzadku? Nie przywolalo. Nie chcialo mi sie z nia gadac. Powiedzialam, ze nie bede sie tlumaczyc komus, kto ma mnie w dupie…i sie rozlaczylam. Nie wiem czy bym to powiedziala zupelnie trzezwa. Niewazne. Pije dalej. Dawkuje, dozuje. Wiem, dokladnie ile wypic, zeby trzymalo jak najdluzej bez wielkiego zjazdu. Nie zalezy mi. Jestem stara, przegrana jako kobieta, matka, żona… Nie mam nic z czego moge byc dumna. Mam 0,7 ginu. I cole z lodowki. I duzo cytryny.
Przykro mi. Znam taki stan, totalna rezygnacja. Mam nadzieję, że chwilowe.
Spoko, dam rade jak znudzi mi sie blogostan wroce do rzeczywistosci…prawdopodobnie.
Mnie lęk przed kacem czasem jednak zniechęca, zwłaszcza w tygodniu. To taki ostatni hamulec. Z tym, że oczywiscie często zaczynając pić zakładam, że bedzie tylko malutko, a wychodzi różnie…