Czasem…
Czasem ludzie po cichu znikają. Nie alarmują nikogo. Chwilami myślę, by też tak zrobić… Ostatnio częściej, bo zaczyna mi już brakować sił…
Ludzie mówią: nie przejmuj się, rób swoje. Ale co ja mam robić? Nie mam nic swojego. Nie zamknę się znowu w świecie książek i filmów jak robiłam to 8 lat temu, bo to nic a nic nie poprawi sytuacji.
Ludzie mówią: pójdź do pracy, zajmij czymś myśli. Ok, mam jutro rozmowę o pracę. Oczywiście nic ambitnego, produkcja, w dodatku 3 zmiany, bo nikt inny z czegoś porządniejszego się do mnie nie odezwał choć zgłoszenia wysyłałam. Przerażenie rozmową, chęć łyknięcia z 5 tabletek uspokajających, to okropne poczucie beznadziejności własnej, że się do niczego nie nadaję.
I jeszcze to cholerne uwikłanie w facetów. Zostawiłabym ich, ucięła znajomości, ale wtedy już prawie do nikogo nie będę się miała odezwać… Nikt poza nimi nie okaże mi zainteresowania. Odezwałam się ostatnio do dwóch koleżanek, ale gapienie się co 5 minut na Messengera czy mi któraś odpisała męczy… Z rodzicami nie porozmawiam. Choć teoretycznie do nich powinnam się zwrócić w pierwszej kolejności. Nie chciałam ich wciągać w moje problemy.
Większość tutaj czyta te wyznania, i podchodzi do nich jak do opowieści, książek, patrzy na składnię, na styl pisania. A uj tam z tym. Po tej stronie jest prawdziwy człowiek, który sobie nie radzi i nie wie co zrobić, bo już tak cholernie się zapętlił.
Pewnie nie zniknę. Wołam o pomoc.
Zawsze w życiu chciałam tylko jednego. Zainteresowania moją osobą, poczucia, że coś znaczę.
Pierwszy człowiek który mnie odrzucił. Moja siostra. Już dzisiaj niemal napisałam do niej żeby jej wygarnąć, dlaczego nienawidziła mnie jak się urodziłam, przecież sama się na ten paskudny świat nie pchałam.
Powstrzymałam się.
A tych facetów to zazdroszczę, nawet jeśli to beznadziejne. Tylko relacje z facetami, nawet te prowizoryczne i bez większej wartości sprawiają, że chce mi się cokolwiek . Bo tak to w zasadzie mogę leżeć i spać.
„Zawsze w życiu chciałam tylko jednego. Zainteresowania moją osobą, poczucia, że coś znaczę.” Podobnie, jak ja. Co więcej, po latach jestem w stanie przyznać się przed sobą, że nie chodziło mi w sumie nigdy o miłość i głębokie ralacje, a jedynie podziw i bycie pożądaną. Poczucie, że jestem na tyle ważna, że to ja wybieram, nie, że ew. jestem wybierana. Że jestem pierwszym wyborem, nie opcją. O takie potwierdzenie. A w zasadzie potwierdzanie – zawsze, ciągle, w każdej sytuacji.
Znam tego przyczynę: bardzo niskie poczucie własnej wartości.
Heh, skąd ja to znam…
Jesteście bardzo wartościowe, wrażliwe, z pięknym wnętrzem i niezwykle smutnym. Ale to takie ludzkie, nie znam osoby wokół siebie, która nie chciałaby się czuć pożądaną, podziwianą, chcianą.