Dlaczego
Dlaczego żyłam tyle lat i wydawało mi się że wszystko jest ok, a w zasadzie, że tak ma być?
Dlaczego jakaś jedna sytuacja życiowa potrafi rozwalić całe postrzeganie życia do tej pory?
Dlaczego to akurat ta, a nie inne które były wcześniej, skoro było kilka które nadawały by się do przyczyn depresji i innych tych wszystkich „smaczków”? O dziwo byłyby nawet bardziej uzasadnione…
Czy to jest tak, że w pewnym momencie tego jest za dużo i nasz organizm już nie jest w stanie tego udźwignąć?
A może potrzeba takiego impulsu, żeby się zatrzymać i zastanowić nad swoim życiem?
Statystycznie przeżyłam już połowę życia, ciągle wydawało się że jest jeszcze czas na to żeby było lepiej, żeby być kimś lepszym. A teraz już czas najwyższy żeby być pogodzonym ze sobą, akceptować siebie i nie pozwolić by ktoś, jakaś sytuacja to zburzyła…
Moim problemem (może głównym, może jednym z wielu, a może przyczyną wszystkich problemów) jest brak poczucia własnej wartości. Tak czuję na ten moment. Czuję się taka „malutka” w środku, pusta i bezwartościowa. Z tego wynika lęk społeczny- tak sądzę. Jak byłam znacznie młodsza to nazywałam to „nieśmiałością”. No ale sorry chyba już jestem na to za stara. No wiadomo są ludzie mniej lub bardziej śmiali/komunikatywni, mający zdolności interpersonalne. No ja do nich na pewno nigdy nie należałam. Lęk społeczny to już choroba, wcześniej może to było tylko kiepska komunikatywność? Jaka jest granica między chorobą a niską samooceną a co za tym idzie trudnościami w kontaktach z innymi?
Pan Doktorek, do którego ostatnio trafiłam przepisał mi tabletki na zaburzenia lękowe. U mnie objawia się to jeszcze problemami z oddychaniem- takie jest założenie. Po pewnej operacji coś mi tam spartolili i został mi pewien defekt nie wchodząc w szczegóły anatomiczne. Generalnie lekarze laryngolodzy twierdzą że nie powinno mi to przeszkadzać aż tak jak jest to w rzeczywistości stąd podejrzenie, że jest to na tle lękowym. To teoria Doktorka, faktycznie w sytuacjach stresowych to się nasila, a w zasadzie się pojawia. Ja bardzo chętnie się tego pozbędę, bez różnicy czy mnie będą leczyć psychiatrycznie czy laryngologicznie.
Więc biorę leki od Pana Doktorka, i może jakby jest lepiej. Tylko ciężko to zweryfikować nie ruszając się z domu i nie kontaktując z innymi. Tylko że mi bardzo dobrze i wygodnie nie musząc nic robić i opuszczać mojej bezpiecznej przestrzeni. Tylko że ja czuję że może byłabym i odważniejsza dzięki tym lekom, tylko że w środku dalej jest ta pustka i bezwartościowość. No i jeszcze jedno, leki które dostałam to nie można ich brać w nieskończoność, bo podobno silnie uzależniają… No to zonk, różnica w braniu/ niebraniu „subtelna” a ja mam się stać lekową narkomanką?? No wolałabym nie…
Dużo pytań sobie zadałam, czy jestem sama w stanie znaleźć na nie odpowiedzi? Czy jednak przydałby się ktoś z zewnątrz tzn psychoterapeuta? A może mocniejsze leki, bo ja nieszczególnie odczuwam różnicę… Ale czy ja ich w ogóle potrzebuję? Z tą psychoterapią to na ten moment trochę problem. Podjęłam próbę rozmowy z Panią internetowo, ale dla mnie to było słabe. Ja coś mówiłam a ona powtarzała generalnie co mówiłam jakby upewniając się czy dobrze rozumie. No trochę jak papuga…. No dziwnie… A może ja się nie znam…
Moje życie nigdy nie było stabilne, chciałabym to wreszcie poczuć.
Tak życie jest trudne
Jakbym czytała o sobie. Te same pytania ostatnio mi po głowie chodzą. Doszłam do wniosku, że jakaś sytuacja, ta a nie inną, która nas tak łamie, jest niczym innym jak pewnego rodzaju traumą. A jak wiadomo, trauma niesie za sobą ryzyko depresji, zamknięcia w sobie, lęków i zaburzeń. Też czuję się zaburzona, samotna, ale tak jakby sama czasami odpycham od siebie ludzi, bo się boję ośmieszenia, odrzucenia, braku zrozumienia. Błędne koło.