I hate you for always pulling me back from the edge
Powiedziałam na kozetce, co mi chodzi po głowie, ale specjalnie w czterdziestej ósmej minucie, żeby nie zdążył tego za bardzo rozgrzebać. Kiedy się tak otwieram, a potem na niego patrzę, próbując rozszyfrować jego myśli, to dominującym uczuciem jest we mnie wstyd. Boję się, że musi mieć potworne zdanie na mój temat, uważa mnie pewnie za zwykłe egoistyczne zwierzę kierujące się najniższymi instynktami. Usłyszałam parę przykrych słów – trafnych wniosków, które zaczynają do mnie docierać, ale nie wiedziałam, że dla obserwatora są aż tak oczywiste. Zawsze coś tam zaboli, chociaż staram się mieć dystans i patrzeć na swoją sytuację możliwie obiektywnie. Czasem świetnie mi z nim idzie i zachowuję się dokładnie tak, jak należy. Czasem psuję wszystko od wejścia. A niekiedy niby daję radę, ale wykładam się na pożegnaniu, w ostatnich minutach wyzwania przegrywam z własnymi impulsami. Dziś do końca trzymałam gardę, przymilny uśmiech i miękki ton, dopiero za drzwiami wybuchnęłam. I zaczyna się prawdziwa walka – byle tylko się rozładować, byle sobie jakoś ulżyć… Dość szybko pohamowałam myśli o tym, że go nienawidzę. Kolejny dzień, w którym udźwignę swoje emocje bez wspomagania.
Dodaj komentarz