Idealne wsparcie i praca, której nie ma.
W piątek zostałam tak jakby zwolniona.
Tak jakby, bo po prostu pracodawca nie chciał przedłużyć mi umowy o pracę. Byłam na okresie próbnym. W sumie nadal jestem, tylko że na urlopie. Którego nie ma. Brzmi zagadkowo? Ale to prawda. Zostały mi 4 dni do końca okresu próbnego, powiedzieli mi żebym poszła na urlop, dopiero po czasie doczytałam że nie musiałam się na to zgadzać, że mogłam kontynuować pracę i dostać ekwiwalent (wiadomo, że pracodawcy nie opłaca się to i woli wysłać pracownika na ten urlop). Także jestem na urlopie którego nie ma, bo mi się nie naliczył w systemie elektronicznym. I tak sobie wiszę w zawieszeniu, kierownik miał dzisiaj oddzwonić jak coś się wyklaruje w tej sprawie, ale jakoś tak się nie stało. I jestem sobie praktycznie rzecz biorąc nieobecna bez usprawiedliwienia (jak kto nie wie, że z polecenia szefa).
Najadłam się dzisiaj nerwów jak nie wiem co. Znalazłam numer do osoby z kadr, żeby dowiedzieć się czegoś o tym urlopie, to z kolei mam czekać do jutra albo i do środy. Szef nie dał znać, a na moje wcześniejsze stwierdzenie przez telefon, że mogę przyjść do pracy, jakby się obruszył. Jakby mnie już tam nie chcieli widzieć, chociaż w swoim mniemaniu byłam dobrym pracownikiem. Inni też to widzieli, że się staram. Nie mam pojęcia, o co tam chodzi.
Tego samego dnia miałam mieć telefon z potencjalnej nowej pracy, co dodatkowo wpędziło mnie w nerwy. I ostatecznie był. Aż się trzęsłam, jak rozmawiałam. Dwa pytania były po angielsku. Jutro mam rozmowę już na miejscu, w cztery oczy. Angielski też oczywiście będzie. Połknę chyba ze 3 tabletki uspokajające, żeby to jakoś przeżyć. Nie pamiętam, kiedy ostatnio konwersowałam po angielsku. Chyba na maturze. Tyle lat temu…
A bliscy mówią mi, jaka to świetna praca. Jak super, że będę pracować z siostrą. Jak super, jak będzie spokojnie, jak nie trzeba będzie robić rzeczy, które robiłam do tej pory w pracy (taszczyć ciężkie rzeczy, robić na czas żeby wyrobić normę żeby dostać premię, marznąć w lodówce z preparatami wymagającymi niższej temperatury, etc.), jakie to fajne rzeczy mnie tam czekają. Czuję się, jakbym szła tam dla nich, nie dla siebie. Jakbym ich miała zawieść, jeśli to nie wyjdzie. I mówią że będzie super, że dam sobie radę, bo ja to ogarniam komputery, ogarniam język, i w ogóle. Nie no, super mieć takie wsparcie, doceniam, ale kurna, czuję przez to taką cholerna presję, tak mnie to dodatkowo stresuje, że jak to będzie jak się nie uda, przecież ja taka zdolna jestem, na pewno się uda… Nikt jakoś nagle nie pamięta, że mam fobię społeczną, każdy dzień na początku będzie podwójnym koszmarem (dla każdego początek nowej pracy to koszmar, a do tego dorzucić jeszcze fobię społeczną), że będę w ciągłym napięciu, nie tylko że zrobię jakiś błąd w samej pracy, ale że powiem coś do kogoś nie tak, że ton nie ten, że powiem coś za cicho i będę musiała powtórzyć, że będę dukać, że będę rozpamiętywać wszystko co według mnie zrobię nie tak, że nie będę wiedziała jak znaleźć WC, że się skompromituję, że ze stresu nie będę rozumiała co się do mnie mówi i robiła najprostsze błędy. Że wyglądam nie tak jak trzeba. Że wszyscy patrzą.
Oto fobia społeczna. Mniej (lub) więcej.
Jakoś nikt nie mówi: nie ta praca, to inna. Jak Cię nie wezmą, świat się nie zawali. Będziemy przy Tobie i pomożemy w miarę możliwości. Nie. Tego nikt nie powie. A właśnie to byłoby idealne wsparcie.
Spokojnie. Wiem, że to nie to samo jak ktoś bliski powie ale powiem to JA – anonim Tompkin 🙂 Nie ta praca, to inna. Jak Cię nie wezmą, świat się nie zawali. Będziemy przy Tobie i pomożemy w miarę możliwości, jak można pomóc w internetowo-dziennikowej grupie wsparcia 🙂 Dobrze, ze o tym piszesz, myślę, ze wiele osób Cie tu zrozumie. Pozdrawiam i trzymam kciuk za Ciebie. Jeden, bo drugi mam niesprawny.:)