Jest ich dwóch

04:48
5.11.2019

D. i mój były-niebyły-obecny-znak-zapytania partner.

 

Najchętniej zlepilabym ich w jedno tak by powstało coś idealnego dla mnie na obecną chwilę. Jeden jest mojego wzrostu, drugi za wysoki – wynik ich obojga byłby trochę wyższy, tak idealnie, nie za dużo, tak w sam raz.

 

D. Swoboda. Wygłupy, zapomnienie o problemach, gdy jestem przy nim po prostu wszystko znika na tych parę – czasem dłuższych – chwil. Dobry seks. Pożądanie. On stara się być dla mnie atrakcyjny. Jego dotyk sprawia, że czuje rzeczy, jakich nigdy nie czułam i o których istnieniu zapomniałam. Z nim mogę obejrzeć luźny głupawy film, pójść do sklepu, pogadać o zakupach, ugotować razem obiad. Cieszy go, gdy powiem, że smacznie coś przyrządził. Lubi mnie rozśmieszać, widzieć na mojej twarzy uśmiech. Mogę z nim zagrać w grę, jakąkolwiek. Czuję się przy nim atrakcyjna.

 

Partner. Choć trochę dziwnie w tym momencie tak go nazywać. Więc po prostu P. Zna mnie na wylot. Czuje się z nim bezpiecznie, czuję, że nie muszę nikogo udawać. Mogę z nim pożartować, jest inteligentny, więc rozumie wszystkie moje żarciki i gry słowne. Mogę z nim pogdybać, pofilozofować, snuć refleksje, coś czego nie doświadczę z D.

 

Czy jedyne, co mnie ciągnie do byłego, to jego inteligencja i… Nie no, czuć się przy kimś sobą jest mimo wszystko ważne.

 

A więc połączenie ich dwóch. Przy D. trochę czuję tą potrzebę, bycia kimś kim niekoniecznie jestem. Trochę to męczy. Granie kogoś zawsze trochę męczy. Bałabym się, że jeśli zobaczy jaka jestem naprawdę, to mnie zostawi. Ale przecież dobrze by się stało… Bo chyba o to chodzi, by być przy drugim człowieku sobą, by nie musieć robić się pod niego…

 

I tak wyszło… Tak wyszło, że w tym momencie jestem bardzo złym człowiekiem. Bo jestem z dwoma naraz. Oboje mówią mi „kocham cię”, i jest to dla mnie ciężar. Nie wiedzą o sobie nawzajem. A ja boję się komukolwiek przyznać, i czuję się jak w potrzasku, bo każdy z nich reprezentuje sobą coś innego, a ja nie chciałabym stracić ani tego, ani tego. Ale tak się nie da. Tak nie można. Nie wiem co robić. Który to już raz w życiu?

 

Powinnam tak naprawdę pożegnać się z obojgiem. I poczekać na kogoś, kto będzie faktycznie połączeniem ich obojga, bez żadnego magicznego szacher-macher ani chowania jednego przed drugim.

 

Wyjechać. Poczekać. Nie szukać nikogo na siłę.

 

A samotność… No jest, ale co z tego? Może taki los. Może trzeba się przyzwyczaić. Nie przykrywać jej chorymi relacjami.

 

Moje uczucia? Ja już nie wiem, co do kogo czuję. Raz myślę, że kocham D, inny znowu, że kocham P, a najczęściej to definicje czym jest miłość, czym się kierować przy wyborze mężczyzny, to wszystko mi się rozmywa przed oczami, tracę to z punktu widzenia i nie umiem poskładać od nowa… Nie wiem, czy słusznie mi się wydaje, że mam prawo wymagać od mężczyzny, żeby umiał coś naprawić w mieszkaniu, żeby po sobie sprzątał, żeby chciał – jak ja – jakkolwiek się rozwijać, żeby chciał być dla mnie atrakcyjny i seksowny by przysłowiowy pociąg nie zgasł – tak jak ja staram się zawsze dla faceta… Czy to jednak nie ma znaczenia, czy tak jak mówi moja matka, faceta można sobie wychować (chyba nie mam na to siły ani cierpliwości), a może ani to ani to nie jest miłość i powinnam poczekać aż coś mnie „trafi”… ta strzała amora, ale tutaj pojawia się pytanie, czy to jest realne? Czym jest miłość? Co znaczy kochać? Odkąd poznałam pojęcie poliamorii, też zwaliło się parę filarów mojego świata, skoro można kochać kilkoro ludzi naraz… To jak wybrać tego jednego, z którym chce się iść przez życie? Czym się kierować?

 

Swoją drogą, czemu to już nie jest Confessional?

Dodaj komentarz

Zaloguj się i dodaj komentarz