Jestem alkoholiczką, nie piję od 3 lat
Jak mówię to ludziom stają jak wryci i albo myślą, ze sobie żartuję, albo kompletnie ich zatyka. Po terapiach nauczyłam się, że nie warto tego ukrywać. Zaakceptowałam przeszłość i próbuję lecieć do przodu. Mam 35 letniego syna i 28 letnia córkę. Syn ma żonę, która robi karierę oraz 2 cudnych chłopców. Córka nie ma dzieci, wyjechała po studiach do Niemiec. Nie będę podawać skąd jestem, a imiona będę sobie wymyślać. Nie chciałabym w jakikolwiek sposób być rozpoznana i powiązana z tym co napiszę. Mam jednocześnie jakaś wielką potrzebę upublicznienia wszystkiego. Chcę rozgrzeszenia. Na terapii najbardziej kojące było dla mnie to, że rzeczy które robiłam, których się dopuściłam i które uważałam za niegodne wcale nikogo nie dziwiły (mówię o grupach wsparcia i poznanych na terapii). Stawały się mniejszym grzechem. W mojej głowie przybierały rozmiary potężnego monstrum.
Mieszkam z mężem dzięki któremu wyszłam z nałogu.
Dzisiejszy dzień był straszny: meczący i bezproduktywny. Z mężem prowadzimy swoje praktyki, jesteśmy lekarzami. Tym trudniej było mi z nałogiem, bo wstydziłam się prosić o pomoc, a potem bałam się ewentualnego nieprofesjonalizmu kolegów i ich długiego języka. Przełknęłam lęki, kiedy już nie miałam wyjścia.
Po roku mojej terapii i tak wszyscy wiedzieli. Przestałam się przejmować i wypierać fakty. Na szczęście moja praca na tym nie ucierpiała. Przynajmniej nie zauważyłam żadnych zmian w relacji z pacjentami.
Chaos mam w głowie, ale co tam. Jak pisać to, wszystko co myśl niesie.
Moja synowa powoduje u mnie regularnie chandrę i wzbudza poczucie winy. Kocham swoich wnuków, ale nie mogę poświęcić wszystkiego, tylko dlatego bo ona i mój syn gonia za pieniądzem. Tak naprawdę to Edyta goni głównie za prestiżem i sukcesami. Czemu ma robić to moim kosztem? Problem pojawia się w wakacje i wtedy kiedy nie chcę i nie godzę się na wyzyskiwanie mnie jako babci. Babcie nie są od wychowywania. Babcie są od kochania i rozpieszczania. Owszem, chętnie pomogę, gdy mam czas, ale nie swoim kosztem. Nie kosztem moich pacjentów i nie kosztem mojego psychicznego zdrowia. Z synową miałam niejedną sprzeczkę. Kiedyś nawet użyła sformowania, że skoro „nie popisałam się jako matka, może powinnam dać z siebie więcej jako babcia”. Myślałam, że eksploduję. Odpowiedziałam tylko, że nikomu nie pozwolę dysponować moim czasem i choćbym sobie miała w tym czasie leżeć i czytać gazety, to jest to moja sprawa i mam do takiego wyboru prawo.
Kocham moich małych urwisów, widuję ich 2-3 razy w tygodniu. Z reguły w weekendy u nas nocują. Mnie to wystarcza. Bycie matką jest obowiązkiem, a babcią to przywilej. Wiem, że zmarnowałam swoja szanse na bycie dobra matką. Ale babcia jestem całkiem dobrą.
Najbardziej rozbija mnie fakt wypominania mi mojego alkoholizmu przez syna i synową. Co musiałabym zrobić, żeby odkupić swoje winy? Być na każde ich zawołanie jeśli chodzi o opiekę nad wnukami? Na każde zawołanie jeśli chodzi o pożyczki i pieniądze? Dawać się poniżać i nie odpierać ataków?
Czasem myślę, że mój zawód jest dla mnie jakimś przekleństwem. Chciałam pomagać ludziom, ale nie sądziłam, że będzie wymagało się ode mnie ciągłej i bezsprzecznej gotowości. To taka ogromna presja, ogromne nadzieje ludzi, że jesteśmy kimś więcej niz zwyczajni ludzie, że jesteśmy lepsi, ważniejsi, że możemy więcej. Ten przesadny szacunek, roszczenia, prośby. Przesadna wdzięczność i przesadne pretensje. Po kilku latach zaczyna się wierzyć w ta wizję. Efekt samospełniającej się przepowieni? Zdecydowanie. Ja nie wytrzymałam tej presji, bo nastąpił we mnie konflikt między tym co wg siebie i ludzi powinnam a tym, kim się stawałam. Konflikt między mną starającą się ze wszystkich sił, zwyczajną i pokorną, a między kimś kto w hierarchii stoi wyżej, może więcej…
Zagłuszanie moich myśli było łatwe, ale wybrałam alkohol.
——————————————————————————–
Ufffff. Może faktycznie ociupinkę mi lepiej.