Lęk

23:36
8.04.2019

Wczoraj wieczorem czułam się bardzo źle. Położyłam się koło 19:30, w ubraniach, i tak też zasnęłam…

 

By obudzić się dzisiaj po 7. Przeszło mi przez myśl, by wstać, ale sen jest dobry. Sen jest ciekawy. Sen jest lepszy od codzienności. Spałam do 10.

 

Zwierzyłam się dzisiaj mojemu facetowi. Wylałam z siebie dużo, powiedziałam o tym, że od jakichś dwóch tygodni czuję się źle. Nie powiedziałam mu o swoich odczuciach względem jego nowego wyglądu, nie mogłam mu tego zrobić. Powiedziałam za to o innych rzeczach. O tym, że nie mogę patrzeć na siebie w lustrze. Że ciągle chce mi się płakać. Że nie mam na nic siły, nawet pójść na zakupy do marketu. Właściwie to napisałam, nie powiedziałam. Mimo wszystko nadal zamierzam go unikać, dopóki nie zacznie mu odrastać broda.

 

Jedyne co od niego usłyszałam, to że jest przy mnie, i że pojedzie ze mną zapisać mnie do psychiatry. Tyle, że ja nie chcę do psychiatry. Nie chcę… Nadal próbuję wierzyć, że poradzę sobie ze wszystkim sama. Samo napisanie mu tego wszystkiego zmobilizowało mnie do wzięcia się w garść, oczywiście po uprzednim wypłakaniu się i łyknięciu dwóch tabletek ziołowych na uspokojenie. Odzyskałam trochę siły, znowu podziałałam w pokoju, przesegrowałam kolejną torbę ubrań. Tym razem udało mi się wyrzucić aż 5 sztuk. Sterta na sprzedaż zaś wzrosła jeszcze bardziej. Na Olx ludzie już nawet nie garną się za darmo coś przyjmować… W czasach kiedy można pójść do bubleksu i kupić fajną rzecz za złotówkę…

 

Nie mogę na siebie patrzeć w lustrze. Moja twarz jeszcze w święta prezentowała się lepiej. Nie wiem, czy to stres, czy wynik tego, że zaczęłam go zajadać słodyczami. Nie dość, że ogólnie mojej twarzy nie lubię, to jeszcze teraz cała jest w jakichś dziwnych zmianach skórnych…

 

A sprawa mieszkania nadal nie daje mi spokoju. Teoretycznie decyzja jest podjęta: nie wracam do faceta. Nie będę się z nim męczyć. Ale gdy jestem w mieszkaniu po babci, widzę ile jest do zrobienia, nie wiem w co najpierw ręce włożyć… I tam nasilają się moje lęki. Z salonu widać tylko naprzeciwległy blok. Gapiące się okna. Jeszcze nie mogę zaciągnąć wieczorem zasłon, bo karnisz jest jednym wielkim nieporozumieniem, więc muszę przy tym zapalonym świetle wystawiać się na widok.

 

To rodzice we mnie to wkręcili. Jak byłam mała i jeździliśmy na działkę do babci, ciągle powtarzali w różnych kontekstach, że sąsiedzi nas widzą, lub że sąsiedzi będą gadać. Mama nie chciała ze mną chodzić na spacery jedną aleją, którą ja uwielbiałam, bo właśnie „byłyśmy na widoku”, „jak na widelcu”. Po latach, gdy tam pojechałam, chciałam się przełamać i pójść sama na spacer. Nie dałam rady.

 

Boję się, że będzie podobnie, gdy przeniosę się do mieszkania po babci. Nie będę śpiewać, nie będę rozmawiać na klatce schodowej. Będzie mi ciężko wytrzymać w salonie z widokiem na inne okna.

 

Jestem w miarę wolna od lęków jedynie w mieszkaniu faceta… Bo to nowe miejsce. Bo co do niego nikt nie zdążył mi wszczepić dziwnych myśli. Ale tam obiecałam sobie nie wrócić…

 

I co teraz? Iść do tego po babci i walczyć z demonami? Czy odciąć się od tego wszystkiego w cholerę i poszukać jakiegoś zupełnie innego, zupełnie nowego, własnego miejsca?

Dodaj komentarz

Zaloguj się i dodaj komentarz