Nic sie nie zmienia.
Coz, minal miesiac, odkad moje zycie runelo w gruzach juz oficjalnie. Dalej nie wiem, co dalej mam robic ze swoim zyciem. Mam 25 lat, ale mentalnie czuje sie jakbym mial 85. Zycie mnie przytlacza. Codziennie, kiedy sie budze pierwsza mysla jest to, jak bardzo nienawidze siebie samego. Nigdy nie bylem swiety. Slowa, ktore uslyszalem od jedynej waznej osoby w moim zyciu wryly sie gleboko w mozg. Siedza w moich zwojach i za cholere nie moge sie ich pozbyc. Czuje sie zagubiony, samotny, czuje, jakby nic juz nigdy nie moglo sprawic, ze sie usmiechne. Raz w zyciu postawilem wszystko na jedna karte i… przegralem. Przegralem w przedbiegach. Wiekszosc moich rowiesnikow bawi sie zyciem, czerpie garsciami… a ja? Ja czuje, jakbym byl gotowy, by umrzec. Najgorsze sa noce. Nie moge wtedy spac, wiec mysle… Analizje swoje zycie, wychwytuje bledy, a pozniej katuje sie nimi calymi dniami. Chcialbym juz skonczyc to mentalne biczowanie, ale nie potrafie. Alkohol nie pomaga, inne stymulanty tez juz nie. Dzialaly, ale chwilowo. Nie chce tak egzystowac, ale poki co nie potrafie niczego w sobie zmienic. Jest mi juz wszystko obojetnie. Poddaje sie. Nie dbam juz o jutro, ani nawet o to, co stanie sie za godzine. Jest ze mna zle. Jedna osoba sprawila, ze kwestionuje swoje wlasne istnienie. Ta sama osoba jeszcze jakis czas temu nadawala temu wlasnie istnieniu sens. Chcialbym juz przestac czuc.
Przykro to czytac, az ja zlapalem dola. Mimo wszystko jestem prawie pewien, ze dasz rade, bo ludzie sa silniejsi niz mysla i daja rade przetrwac rozne straszne sytuacje, ktore serwuje im zycie. Trzymaj sie.