Nie chcę skończyć z jej majtkami pod moim materacem.
Dzisiaj przyszła na herbatę. Powiedziała, że bardzo mnie lubi „ALE”….blablabla. Jak na filmach, więc nie ma sensu powtarzać. Ok, powiedziałem. Możemy się kumplować. No to będziemy się „kumplować” skoro tak jej łatwiej i uczciwiej. Niby dostałem kosza, ale cały czas ślepo wierzę, że zostawi tego dentystę i z nim nie zamieszka. Wyobrażam sobie różne sytuacje, co mógłbym zrobić, jak się zachowywać, żeby go wygryźć. Nie znam gościa i wisi mi to, czy mu będzie smutno czy nie. Sąsiadka jest moim marzeniem. Pierwszy raz w życiu mam jakaś motywację. Problem polega jednak na tym, że taka motywacja może zaprowadzić mnie donikąd. Bo co ja zrobię, jak ona naprawdę z nim zamieszka? jak w tym czasie zbliżę się do niej jeszcze bardziej udając przyjaźń (bo lepsze to niż nic), a ona potem zajdzie w ciąże i urodzi dentyście potomków ze ślicznymi białymi ząbeczkami? Powinienem odpuścić, czy się łudzić? Będzie jak będzie myślałem sobie kilka dni temu. No to jest tak, że mam ochotę być przy niej, pic z nią herbatę, piwo, oglądać filmy… robić cokolwiek…nazywając się przy tym sąsiadem, kumplem albo koleżanką. Wszystko mi jedno, żeby przychodziła dalej…i prosiła o podlewanie kwiatków, kiedy wyjedzie do dentysty. Znając życie skończę z jej majtkami pod swoim materacem. I będę musiał się tym zadowolić, bo może całe życie będę sam, a to drobny epizod, którym muszę się nacieszyć.
Dzisiaj zasnę. Dotknęła mojego ramienia jak wychodziła. Było miło. Teraz zasypiam z Fronczewskim i Potterem. Oczy mi się kleją, jak dziecku.
Może jej pasuje taki stan rzeczy. Fajny sąsiad ślini się na jej widok, ego jej rośnie. Podoba jej się to, ale czy zrobi krok wiecej? Dentysta to pewna kasa… Z drugiej strony może traktować Cię jak koło ratunkowe. Nie wyjdzie z tamtym to może z sąsiadem.
Ona wie, że chcesz czegoś więcej a mimo to że ma faceta to ciągle przychodzi i spędzacie dużo czasu ze sobą. Może coś jest na rzeczy, może im się nie układa? Nie wiem, nie znam się i nie chce Ci robić nadziei, ale ja bym się nie poddawał, a przynajmniej tak sobie mówię 🙂