Niż Eberhard
Nie mogę spać.
Położyłam się po 23, przespałam godzinę, obudziłam się po północy i usłyszałam silny wiatr oraz jakiś stukot. Poleżałam jeszcze, ale przyszło mi do głowy żeby sprawdzić, czy na balkonie nie ma czegoś, co mogłoby zostać porwane przez wicher spowodowany niżem o nazwie Eberhard. I było. To tutaj coś spadło, kubełek ze spinaczami na pranie. Pozbierałam je, zabrałam jakieś wiaderko i szybko się schowałam.
Jestem u chłopaka w mieszkaniu.
Sprawa mieszkania naprawdę mnie męczy. Nie wiem co robić. Wiem, że nikt nie podejmie decyzji za mnie…
Próbując bezskutecznie zasnąć, moje myśli płynęły w różnych kierunkach. Myślałam o poprzedniej pracy. Jeszcze jej nie przebolałam. Będę musiała zadzwonić do kierownika w sprawie świadectwa pracy, boję się tego. Myślalam też o nowej pracy. Doszło do tego, że chyba chciałabym się zaczepić gdziekolwiek, byle mieć co miesiąc dopływ gotówki, a na co dzień jakąś stabilność. Bardzo się boję, że znowu wpadnę w to koło. Byłam już w nim parę razy. Dużo wolnego czasu po opuszczeniu miejsca pracy, ambicje by nauczyć się języka lub zrobić jakiś kurs, siedzenie w domu i zagłuszanie. I ostatecznie taki sam koniec: zdziczenie, ponowny spadek wiary że cokolwiek potrafię, pójście do byle jakiej pracy z pretekstem dla samej siebie że to „tymczasowo”, zanim nie znajdę czegoś lepszego albo zanim się ogarnę życiowo. Co się nie stało. Ani nie stanie. Teraz znowu to samo. Chciałabym ogarnąć jak najwięcej, nadrobić stracone, ale boje się że nie podołam… Jedyne, co wydaje się w miarę osiągalne, to naprawienie ubytków w jamie ustnej i załatwienie laryngologa. Leżąc pomyślałam o powrocie do ćwiczeń fizycznych, może jakieś bieganie, ale… To też już stara historia. Wracałam i przestawałam już milion razy. Nie umiem w sobie wyrobić tego nawyku. Kiedyś miałam chyba po prostu niewlasciwy cel ku temu – chciałam po prostu być szczupła, mieścić się w fajne ubrania i w społeczny kanon piękna. Teraz patrzę w lustro i widzę niezłe kształty, ale co z tego? Zmieniłam myślenie, teraz ważniejsza jest dla mnie po prostu zdrowa sylwetka i zdrowie samo w sobie, ale mimo to nie mogę się zabrać za ćwiczenia…
Gdyby nie to cholerne mieszkanie. Gdyby nie te przeklęte wizje tego, jak pięknie mogłoby wyglądać. Już wygląda nieźle. Ślady babci zostały w większości z niego usunięte, do kuchni jest wstawiona pralka oraz nowa lodówka, ściany pomalowane na czystą biel. Nic tylko wchodzić i mieszkać, i działać dalej. Ale jak, skoro nie mam pracy? I czy to jest właściwa ścieżka, którą powinnam podążyć? Praca byle była, mieszkanie i urządzanie się w nim, to brzmi tak… typowo. Ja nigdy nie chciałam być typowa, ale zauważyłam, że od paru lat gdzieś po mojej głowie pląta się taki schemat. To by mi pasowało. To by mi pasowało tak samo jak praca w magazynie. Bezpiecznie, miło, rutynowo… nierozwijająco… Łatwo jest wpaść w taki tryb. Po prostu żyć z dnia na dzień, płacić rachunki, przestawiać meble patrząc po której stronie lepiej wyglądają. Ale to jest schemat moich rodziców. Którego za cholerę nie chciałam powielać. Nie chciałam tej typowości. Nie chciałam tego poddania się. Rezygnacji z marzeń, z siebie, ze świata.
Mój tata chciał kiedyś studiować archeologię. Interesował się historią. Mama miała różnorodne zainteresowania. Trochę po nich skakała, nie skupiając się na niczym konkretnym. Tata bardzo chciał zobaczyć Egipt, Jerozolimę. Mieć domek w górach. Mama nie skończyła studiów, bo zaszła w ciążę. Patrzę na nich i widzę dwoje niezrealizowanych ludzi, którzy już się poddali. Którym już się nie chce. Siostra próbowała ich kiedyś wysłać do herbaciarni. Do głupiej herbaciarni. Dała im w prezencie na święta grupon na coś pysznego. Nie poszli. Uparli się, wcisnęli go mnie, żebym poszła z chłopakiem.
Nie chciałam nigdy skończyć tak jak oni. Tymczasem mój mózg nakłania mnie do tej wygody. Jakakolwiek praca, byle były pieniądze. Na codzienność. Na aranżację mieszkania.
Wiem, że nie mogę dalej mieszkać u rodziców. Ostatnio to mocno odczuwam. Wstydzę się w weekendy chodzić z rana w piżamie. Wstrzymuję się od śpiewania na głos. Nie mówiąc już o spięciach między rodzicami, których nie jestem już w stanie znosić. Moja mama to bardzo nerwicowa kobieta. Wiele z tego przeszło z niej na mnie. Też obsesyjnie dbam o czystość i porządek. Denerwują mnie małe rzeczy. Widzę wszystko, i chciałabym żeby mój chłopak też widział, ale zdaję sobie sprawę, że to niezdrowy łańcuch. Inna rzecz po mamie to ton, jaki przybieram. Nieświadomie. Pełen pretensji.
Tak bardzo nie chciałam być taka jak ona.
Choć nie jest złym człowiekiem. Absolutnie. Jest po prostu… znerwicowana. Jest po przejściach. Miała kiedyś depresję.
Co nie zmienia faktu, że nie potrafi uświadomić sobie, że jej światopogląd może być trochę wadliwy. Że pewne rzeczy przydałoby się uaktualnić. Nie potrafi uświadomić sobie, że nikt nie jest idealny, także ona, i że mogła popełnić jakieś błędy wychowawcze. Nie potrafi przyjąć, że przejęłam po niej parę złych nawyków. Może się boi, że jej świat się rozleci, jeśli dopuści jakąś lukę w budowie. Potrafię to zrozumieć. Ale mam tego dosyć na co dzień. Mając u boku partnera z naprawdę otwartym umysłem, o wiele bardziej boli widzieć kogoś ze szczelnie zamkniętym.
Już nie mówiąc o tym, że wciąż traktuje mnie jak dziecko. Chciałabym, by dotarło do niej ile mam lat, i umiała pomyśleć o mnie bardziej jako o współlokatorze. Po którym nie trzeba zmywać naczyń i wyrzucać śmieci. (Swoją drogą, marudzenie o niewyrzuceniu kubeczka po jogurcie z ławy, który tam stoi zaledwie minutę i o którym pamiętam, jest szalenie irytujące… Bo ława przecież musi być idealnie pusta. Zawsze.) Współlokatora, którego można poprosić o pójście do sklepu, zamiast załatwianie wszystkiego samej, a potem marudzenie, że wszystko jest na jej głowie, że nie ma siły. „Ale mamo, ile razy mam ci powtarzać, że możesz mnie prosic o pomoc jak trzeba coś zrobić.” – „ty się jeszcze zdążysz w życiu napracować.”
Także mieszkanie z nimi odpada. Nie po tym, jak podczas spotkania rodzinnego na moje urodziny, kiedy rozdzielałam pizzę, władowała mi się dosłownie do tej pizzy z łapami, bo ona to zrobi lepiej. Myślałam wtedy, że mnie coś trzaśnie. Że wyjdę i nie wrócę. Ale zachowałam zimną krew, choć w środku wrzało.
To przez nią jestem tak nieporadna życiowo. Zawsze wszystko robiła za mnie. Wstyd przyznać, ale myła mi włosy mniej więcej do 12 roku życia. Zawsze gotowała obiad. Robiła zakupy. Szykowała śniadanie, jakoś do czasów gimnazjum. Wyrzucała po mnie i zmywała. A jednocześnie mówiła, bym trochę pomagała w domu. Jak??? Ja naprawdę chciałam to robić. Ale ona nie dawała mi możliwości.
Wychodząc gdzieś z rodzicami zawsze szłam z tyłu, za nimi. Wchodząc do sklepu, nigdy się nie odzywałam, byłam bierna, to ona kupowała. Chodziła ze mną do lekarza do 21 roku życia. Sama się bałam (to już lata fobii społecznej, choć wydaje mi się, że ona zaczęła się już w podstawówce, ale o tym już innym razem) chociaż wiedziałam, że to już wiek, że powinnam sama wchodzić do gabinetu. Nigdy nie byłam na wycieczce szkolnej, dopóki nie poszłam do liceum. Tam pojechałam na jednodniową do Warszawy. Uznałam to za wielki sukces i przełom, choć stresu się sporo najadłam. Ja nigdy nie byłam przekonana do wycieczek, chociaż ich chciałam, ale mama znajdowała zawsze potwierdzenie dla mojej niepewności. Wkręcała mi strach i dziwne przekonania. Dzisiaj bardzo jej za to dziękuję. Za życie którego nie miałam ani nie mam. Wiem, że to moment, kiedy mam świadomość że przeszłość jest przeszłością i można ją tylko zaakceptować, a samemu czynić zmiany, ale ich czynienie mnie paraliżuje. Paraliżują mnie zmiany, paraliżuje mnie branie odpowiedzialności za samą siebie, za swoje życie.
Może dlatego nie powinnam też mieszkać z chłopakiem. To kolejne wymiganie się od niej. Częściowo.
Więc co dalej?
Jak ty ladnie potrafisz pisac i ująć wszystko w słowa. Zawsze z ciekawością czytam twoje wpisy. Na początku sądziłam że mamy podobny problem bo to prawda ale Ty zmagasz sie jeszcze z innymi rzeczami. Trzymam za Ciebie kciuki i powodzenia😊
Sporo tych nocnych refleksji , masz wysoka samoświadomość a to zawsze coś . Przynajmniej masz siłę by cokolwiek robić , działać, masz różne opcje do wyboru i nawet jeśli coś by poszło nie tak, masz wyjście awaryjne , jakieś zabezpieczenie więc powodzenia w decyzjach! pozdro