Ofiara

00:18
11.03.2019

Któregoś dnia nie mogłam wytrzymać. Łyknęłam wszystkie leki, jakie miałam w apteczce. Podbierałam mamie tabletki, którymi próbowała pozbyć się bezsenności. Pomyślałam, że tak będzie najlepiej. Byłam wtedy na studiach. Miałam dość alienacji, bycia TĄ dziwną, inną, samotną. Mężczyzn bałam się jak ognia. Nie potrafiłam przebywać z facetem w jednym pomieszczeniu, zachowywałam się jak psychopatka. Sama nakręcałam swoje reakcje wspomnieniami o Ślimaku. Z jednej strony czułam ogromny pociąg do mężczyzn, z drugiej bałam się jakiegokolwiek kontaktu (nawet wzrokowego). Ubierałam się jak chłopak. Czasem mylono mnie z mężczyzną. Na studiach, po mojej próbie samobójczej poznałam też K. Bardzo imponowała mi jej siła i niezależność. To przez nią myślałam jakiś czas, że jestem lesbijką. Chodziłyśmy razem na zajęcia i ona jako jedyna nie traktowała mnie jak trędowatej. Nasza znajomość trwała od drugiego do czwartego roku. Wtedy doszło między nami do zbliżenia. Ona chciała czegoś więcej, a ja zrozumiałam, że to nie moja bajka, że chciałabym się tylko „przyjaźnić” . Nigdy się przed nią nie otworzyłam. Była raczej moją towarzyszką i kompanem, nigdy przyjaciółką. Ona poczuła się zraniona i przestała się odzywać. Okres studiów był ciężki, bo przyklejono mi łatkę psycho-lesby. Kiedy poszłam do pracy było już lepiej.

Postanowiłam całkowicie zerwać ze starym wizerunkiem. Przebierałam się za kobietę, próbowałam nie panikować, kiedy zagadywał do mnie kolega z pracy. Wdrożyłam się. Wchłonęło mnie zwyczajne życie i praca w kancelarii. Praca nie spełniała moich oczekiwań, ale rodzice byli dumni. Chociaż tyle. Nigdy nie rozmawiali ze mną o tym, że próbowałam się zabić. Tak naprawdę, kontakt w czasie studiów mieliśmy marny. Oni płacili, ja byłam grzeczna i robiłam, co do mnie należało, nie zawracając im głowy swoim życiem osobistym. Oni i tak bali się pytać…albo po prostu nie byli zainteresowani.

Kiedy łyknęłam te wszystkie prochy poczułam się taka odważna i wielka. Ale tylko przez chwilę, bo po kilku sekundach przed oczami ukazała mi się trumna w której leżę blada, ubrana w koszulę w kratę. I wiedziałam wtedy, że tak bardzo chcę żyć…ale że jest już za późno. Potem kolejna myśl: mogłam przeżyć jeszcze coś pięknego! Mogłam być matką, mogłam nauczyć się jeździć konno, tańczyć flamenco, zobaczyć największy wodospad, przeżyć miłość… Mogłam. I histeria. Że już nie mogę, bo dokonałam wyboru. Było mi zimno i gorąco na przemian. Próbowałam sprowokować wymioty, ale nie mogłam tego z siebie wyrzucić. Czułam tak ogromny strach. I wiedziałam, że obrazy które przed chwilą zobaczyłam miały być dla mnie karą. Karą za to, jak traktowałam wtedy Ślimaka. Karą ostateczną. Nie pamiętam dokładnie, co mówiłam przez telefon i do kogo zadzwoniłam…

Pobyt na oddziale psychiatrycznym był traumą. Nie powinnam była tam trafić, myślałam. Ta próba samobójcza była pomyłką. Żałowałam i wiedziałam, że już nigdy jej nie powtórzę. Strach i świadomość tego, co zrobiłam były ogromne. Paraliżowały, a jednocześnie podsuwały bardzo szybkie i niespójne myśli jak cofnąć czas i przeżyć.

Praca jest dla mnie ucieczką. Pomagam ofiarom – ja ofiara. Niestety jak dotąd nie umiałam pomóc sobie.