Pojechał. I krzyż na drogę
Byłam zmęczona jego pobytem. Zmęczona wszystkim bardziej niż wtedy, kiedy jest w domu. Nie jestem w żadnej sposób odciążona. Czuję się jakbym miała kolejną osobę do obsługi, kolejne dziecko, z roszczeniami i wymaganiami przewyższającymi moje możliwości. To wygodne. Kilka dni kiedy przyjeżdża euforia,potem stopniowe pogarszanie sytuacji, wkurzenie narasta (moje). Teraz Karolek i Julka szykuja się do szkoły. Stać na ne ekstraplecaczki, swiecąco-jeżdżące buty, wypasione ciuchy i gadzety. Ale za jaką cenę? Czy te pierdoły są warte takiego poświęcenia i wypaczenia pojęcia rodziny? No ja wątpię. Chcę, żeby Krzysiek wrócił. Dlatego bo tęsknię? Czy ja wiem… Bardziej chyba dlatego, żeby spróbować żyć normalnie, wreszcie nawzajem się dotrzeć, poczuć, że mam męża, a moje dzieci ojca, że umiemy ze sobą żyć dłużej niż kilka dni. Co będzie jesli okaże się że nie umiemy? Nie mam pojęcia. Może boję się zaproponowac, by wrócił, bo coś w środku mi mówi, że wtedy wszystko się skończy. Może już się przyzwyczaiłam i tak mi wygodnie? Może to jeszcze nie pora na zmiany, a przecież tylu lat i tak nie nadgonimy? Dołują mnie takie rozmyślania, ale prędzej czy później trzeba będzie się określić.
Wstałam dzis za wcześnie. Około 5 i nie mogłam już spać, zastanawiając się naczym tak naprawdę opiera się nasz układ. Czy nie przesadzam zbytnio, czy są idealne rodziny? Uwiera mnie taki stan, ale na razie niech tak zostanie.
Dodaj komentarz