Poniedziałek, 06.04.2020, Kolejny pusty dzień, małe sukcesiki.

23:36
6.04.2020

Dzieją się dziwne rzeczy. Opuściło mnie mnóstwo różnych emocji. Czuję się w środku jałowy i pusty. Czy to jakaś cholerna żałoba po tych wszystkich lękach, napięciach i stresach?  W zasadzie to nawet czuję pewną frustrację i wkurw na to, że nic nie czuję. Chyba wolałem być jednak w rozpaczy, żalu, smutku, napięciu i stresie, bo przynajmniej coś wtedy czułem. Teraz jest płasko, jak na filmach z umierającym pacjentem. Wachlarz emocji i cyk. Płaska linia na EKG, pacjent zmarł. Resuscytacja. Albo nie.

Praca: coś tam zrobiłem, mogłem zrobić dużo więcej, zrobiłem mniej, jutro się postaram bardziej. Raczej takie „meh”

Relacje: wczoraj, zasypiając, postanowiłem, że dzisiaj porozmawiam ze eks. Umówię się z nią na telefon i wyjaśnię sytuację. Zapytam czego ona chce, jakie ma intencje, czy sprawa z jej strony jest zamknięta. Zestresowałem się tą rozmową, ale udało mi się porozmawiać o tym co czuję. Nie było łatwo, to prawda. Ale jakoś udało mi się nie kombinować, nie zgadywać, nie manipulować, nie grać, tylko jasno i klarownie powiedzieć jak się sprawy z mojej strony mają. Że nadal jest dla mnie ważna, i że się boję, że się zbliżymy, jeśli wejdziemy w kontakt, i ja będę potrzebował więcej, a ona mnie odetnie. Że potrzebuję uwagi, że to dorosłe dziecko, które siedzi we mnie, potrzebuje uwagi, której nie dostało kiedyś. I że teraz najbardziej rani mnie odrzucenie. Wydaje mi się, że to zrozumiała. Że wrócimy do tematu naszej relacji po tej całej zasranej pandemii, kiedy ludzie będą w końcu mogli się spotykać. Cieszę się, że doszło do tej rozmowy. Ale z drugiej strony, zaraz po tym stresie, poczułem nic. Takie wyschnięte serce, które w sumie nie ma już miejsca na żal, rozpacz, smutek, nadzieję, czy miłość. Wkurwia mnie to. Wolę czuć niż nie czuć.

Ciało: przyszło trochę energii. Cieszę się. Prawie jak dziecko. Zaczynam szukać połączeń. Może spora część tego kiepskiego fizycznego samopoczucia, to lata zaniedbań na sobie, których dopuściłem się nieświadomie. Może rzeczywiście wystarczyło odespać w piątek i sobotnią noc, żeby pojawiła się niedzielna energia. Zwłaszcza, że i dzisiaj nie było najgorzej. Po średniej pracy, popołudniem, opaliłem sobie kawał dechy, żeby zobaczyć jaki będzie efekt (wyszło super), wstawiłem pranie, wywiesiłem, wstawiłem następne, sprzątnąłem piętrzące się ubrania i, klękajcie narody, odpaliłem jogę z jutuba i strzeliłem jakąś półgodzinną lekcję z ambicją, żeby robić to codziennie. Zobaczymy jak wyjdzie. Zaczynam widzieć pewne związki przyczynowo – skutkowe. Zobaczymy jak wyjdzie.

Na razie udało mi się pisać ten dziennik codziennie od ponad tygodnia. Jestem z siebie dumny. Może rzeczywiście jeszcze dwa tygodnie i wejdzie mi to w nawyk? Jestem sobie wdzięczny.

 

 

 

1
Dodaj komentarz

Zaloguj się i dodaj komentarz
najnowszy najstarszy oceniany
sprawdzam

Znam ten stan: kiedy nie czujesz nic kompletnie. Ale wnioskujac z Twoich wpisow, u Ciebie nie jest az tak dramatycznie. W najgorszych momentach nie przyszloby mi do glowy, ze mozna np. czuc wdziecznosc do samej siebie. Powodzenia, trzymam kciuki!