Poszlo o rure
Dzisiaj poszlo o rure… i troche o dach. Mialam sie tym zajac. Zadzwonilam wczoraj, facet potwierdzil, ze dach naprawiony, a po rure przyjedzie rano. Nie przyjechal.
Wiec zaczelo sie od tego, ze jak zwykle nie potrafie niczego zalatwic, ze facet ma mnie za naiwna i nagadal mi glupot. Sklamal. Dachu nie naprawil. A ja jestem pierd… idiotka. Bo przeciez nie ma znaku po drabinie. Jak mogl naprawic ten dach skoro dookola domu nie ma znaku po ustawionej drabinie.
Powiedzialam, ze wierze facetowi i nie chce sie wkrecac w jakies teorie, ze z gruntu wierze ludziom. Wszystko okaze sie przy nastepnym deszczu.
Wiec okazuje sie, ze robie z niego wariata, bo wierze facetowi w sprawie dachu. Bo sladow nie ma, wiec go nie bylo.
Potem bylo juz coraz gorzej. On nie ma we mnie wsparcia, tak mowi, i ze polowa winy za jego chorobe psychiczna jest po mojej stronie. Ze skoro mam go w dupie, to mozemy wziac rozwod. On tez bedzie szczesliwszy.
Nie daj sobie wmowic ze ponosisz wine za jego chorobe bo to absolutnie nie jest prawda. Tez slyszalam to tysiace razy…