Przyszlismy od rodzicow i podrapałam sobie twarz
Nie wiedzialam, co zrobic ze soba po powrocie do domu. Marcin polozyl sie spac, a ja mialam ogladac film. Glowna role grala rudowlosa pieknosc. Zgrabna, z idealna cera…Chcialabym tak wygladac. Poszlam do lazienki zmyc makijac i zrobic maseczke. No i zaczelam przygladac sie w lustrze swojej cerze z bliska. Zaskorniki, grudki. Nienawidze ich. Cera szara i zmeczona. Mam takie urzadzenie do wyciskania pryszczy. Dorwalam sie do niego i zrobilam to, co zwykle robilam. Prawie. Jaka jest roznica? Rozczarowanie, ze nie dalo mi to takiego rozladowania jak kiedys…i mniejsze straty. Ostatni raz, kiedy zmasakrowalam sobie skore na twarzy bylo fatalnie. Wokol rozdrapan zrobily sie ropne nacieki i wyladowalam na antybiotyku. Teraz przerwalam…nie chcialam miec takiej twarzy a jednoczesnie szukalam tego uczucia co kiedys. Zaczelam rozdrapywac ramiona…mocniej i bardziej inwazyjnie. Tez nic… Przestalam. Teraz zaluje, bo nie dalo mi to niczego. Nie czuje za wiele… Nawet nie ma pabiki ze to zrobilam. Tak jakbym patrzyla na to z boku. Moze to przez te leki? Taki dziwny spokoj…jakbym tego nie zrobila. Zaraz wstanie Marcin. Powiem mu spokojnie, ze mi sie nie udalo. Boje sie troche jego reakcji..ze bedzie na mnie zly i rozczarowany, ze tym razem nie dalam rady. Nastepnym dam. Na pewno!
Depresja lazi mi miedzy nogami i prosi o uwage. Pokiziam ja. Pewnie poprawi mi humor.
Czasem trzeba zrobic krok do tyłu…albo dwa, żeby wziąć rozbieg