Sama sobie (i innym) to robię?!
Jechałam samochodem. Telefon w prawej, kierownica w lewej. Pamiętam, że jechałam do parku. Chyba czekało mnie coś miłego.. Mieliśmy spędzić czas razem. Nic konkretnego. Dziewczyny, mąż…bo przecież dawno nie było dobrze. Chyba się spieszyłam. Z głośnika grał jakiś fajny kawałek. Nuciłam. Look w komórkę, czy nie piszą zniecierpliwieni na messengerze. Zaraz wydarzy się coś fajnego… ekscytacja, zadowolenie, spokój i niepokój… i jeeeeB!
Auto przejechało przez pas zieleni. Przecież miałam spędzić z nimi czas! Miałam go trzymać za rękę. Bez sarkazmów, złośliwości, pogardy i przymuszania do czegokolwiek. A dziewczyny miały się cieszyć, że rodzice się tak kochają….
Samochód wpadł do parkowego stawu. Jezu! Samochód! Raty! Długi! Co ja zrobię bez auta? Nie czułam zimna. Czas przyspieszył, a natłok myśli przebiło jedno spostrzeżenie: samochodu nie uratujesz! Ratuj telefon! Trzymałam go w górze jak długo mogłam…
I znalazłam się w szpitalu. „Co z moim telefonem! Zadzwońcie do mojej mamy! Tylko błagaaam nie mówcie jej, że coś się stało złego, bo jest bardzo wrażliwa i znów będzie próbowała się zabić”. Dzieci zniknęły z mojej świadomości…
Został mąż. Rozczochrana kobieta spacerująca po korytarzu szpitala powiedziała z uśmiechem, że nie ma zamiaru przyjeżdżać. Umieścili mnie gdzieś na górze, a ona chodziła w tę i z powrotem bo obskurnym korytarzu.
Stałam tak w jednym miejscu, przyklejona i bezwładna. Stałam i byłam bezsilna, wycieńczona, zepsuta. Krzyczałam i płakałam… a jej twarz zmieniła się w jego twarz. „Nie przyjdzie nikt, bo jesteś nienormalna. Każdy ma cie dosyć! K-A-Z-D-Y”. Satysfakcja i uśmieszek… i cały czas byłam w nieokreślony sposób coraz bliżej i bliżej wypowiadanych słów i przerażającej postaci…
„MAMOOOOO”….
Obudziłam się przed chwilą płacząc jak dziecko. Tak bardzo chciałabym się przytulić. Niech powie, że jestem normalna, ważna, kochana. Niech chce mnie uspokoić i pocieszyć. Zlana zimnym potem wyszłam od córki z łóżka… szklanka wody. Nie pomogło. Coś na sen. Laptop, światło w salonie, pies na kolanach….
Mąż śpi u córki w pokoju. Od roku… Wszystko mi jedno. Nie czuję ani nienawiści, ani złości…
Pogarda ściga się ze smutkiem…kiedy nie czuję lęku przed swoimi demonami.
Dzieciństwo było koszmarem…
Dorosłość miała być lepsza…
40 lat minęło jak jeden dzień…
Jest chujowo, ale stabilnie.
Uf, tabletka zaczęła działać. Albo pisanie. Nieważne…
Ale przekonująco to napisałaś, szacun.