Ślub nie jak z bajki
Jestem mężatką. „Panna Młoda” – to określenie niestety już do nie nie pasuje, ale co tam. Lepiej późno niż wcale. Ślub jak ślub. Urząd stanu cywilnego nie jest zbyt romantycznym miejscem. Nie tak to sobie wyobrażałam za młodu. Świadkowie i syn Artura z koleżanką. Byłam bardzo zdenerwowana, próbowałam nie przesadzać i nie rozdmuchać całej sytuacji. Dzień przed ślubem wylądowałam na pogotowiu, bo miałam wrażenie, że się duszę. Panikowałam strasznie. Nie mogłam oddychać i miałam arytmię.
Denerwowałam się bardzo tym, że nie zaprosiłam matki. Pojechałam do niej rano. Głupie zachowanie. Jak myślę o nim teraz to przypominało mi irracjonalne posunięcia z tanich horrorów, gdzie logiczne jest, że po wykonaniu jakiegoś ruchu stanie się coś złego. Mimo to bohater horroru idzie w ciemność skazany przez reżysera na efektowną śmierć. Ja tak szłam do matki, dzień przed ważnym dla mnie wydarzeniem. Licząc na co? Może na to, że zastanę ją leżącą krzyżem, trzeźwą i modląca się do boga, aby jej córka zapomniała o wszystkim co matka alkoholiczka jej zafundowała? Żeby znaleźć matkę, której zawsze chciałam i potrzebowałam? Matka się nie modliła… Była pijana. Otworzyła mi drzwi samych majtkach i staniku. Wstyd (ale już nie mój) rozczarowanie. Chciała, żebym weszła. Nie mogłam.
No i potem się zaczęło. Coraz większe nerwy i pogotowie. Artur bardzo się wystraszył. Był blady. A ja przekonana, że zaraz umrę. Że nie będzie żadnego ślubu, a on za rok czy dwa lata będzie już z kimś innym. Będzie szukał wsparcia na różnych grupach, pocieszany przez przyjaciół. I brnęłam w to dalej. Zrobili mi badania, a ja nie czekając na wyniki poszłam do domu. Uciekłam, bo bałam się, że coś wyjdzie nie tak. I tak spędziłam tam 4 godziny siedząc w poczekalni…
Potem czekałam na ślub, ale bez większej radości i entuzjazmu, raczej pochłonięta myślami o ewentualnej śmierci. Potem pojawił się żal, że skazuję Artura na siebie, na swoje przesiąknięte patologią myślenie i zachowania. Czułam się z tym źle, że zamiast ekscytować się zamążpójściem ja dostałam jakiegoś napadu. Artur jak zwykle ze stoickim spokojem mnie pocieszał i zapewniał, że będziemy żyć razem długo i szczęśliwie. Czy pomogło? Trochę. Potem było coraz lepiej, bo moja głowa zajęta była myślą o tym, że za parę godzin będę miała na palcu obrączkę… że moja matka żyje…
Ślub, potem kolacja. Poszliśmy też potańczyć. Było fajnie, choć nie przypominało niczym imprezy weselnej z filmów. Teraz chodząc z obrączką na palcu mam wrażenie, że każdy najpierw na nią zwraca uwagę. Jestem taka dumna…i czasem myślę, że to jakiś sen. Boję się, że się obudzę. Jakbym wygrała to życie na loterii. Niech tylko moje demony, te nad którymi nie mam kontroli, nie wystraszą mojego męża. Mam nadzieję, że będzie miał siłę żeby stanąć w walce z nimi u mojego boku… To jedyny człowiek, przy którym czuję się bezpieczna. Jestem wdzięczna losowi za to, że gdy straciłam nadzieję na normalne życie, dostałam drugą szansę…
Ja też podziwiam Twoje samozaparcie i siłe. Gratuluję i wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia 🙂
Podziwiam Cie. I czekam zawsze na Twoje wpisy. Inspirujesz i motywujesz.