Spadek
Wczoraj jakoś odpuściło. Byliśmy na jedzeniu. Byłam trochę zmęczona tym ciągłym rozmawianiem na poważne i głębokie tematy. I o sobie bardzo dużo: o swoich odczuciach i ich subtelnych odcieniach. Ja lubię żartować i pleść bzdury również. A może przede wszystkim. On nie ma tej lekkości. Jest poważny, skupiony. Jeśli zgubi wątek to nie spocznie dopóki sobie nie przypomni o czym mówił. Żart tak, ale z rzadka. Ja się przy nim przestawiam na tryb mądrej i oczytanej i rzeczywiście mi to wychodzi, bo trochę nagromadziłam w tej głowie. Ale przecież ja tylko czasami taka jestem.
Może trochę go przedawkowałam ostatnio. Poza tym widzę, że nigdy nie byłabym ważna. On jest uznanym artystą, ja pracuję w budżetówce. Role są rozpisane: ja mam słuchać i podziwiać, dopingować, rozumieć jego rozkminy. Może teraz jeszcze nie, bo interesuje się mną, ale docelowo tak by było.
Bardzo się cieszę, bo (pewnie chwilowo) odzyskałam swój umysł i spokój. Mogę myśleć o czymkolwiek innym. Co za ulga. Jestem sobą.
Może jednak mam po prostu dobrego kolegę? Mam już tych dobrych kolegów trochę no ale cóż, kolejny nie zaszkodzi. A miłość? Jeśli ma być, to musi być coś megaważnego, takiego, żebym nie miała żadnych wątpliwości. Wtedy i tylko wtedy oddam się temu całkowicie – bez względu na konsekwencje. Mogę nawet umrzeć od tego.
Dodaj komentarz