spotkanie klasowe po latach
Kryzys zażegnany. I dobrze, bo nawiedzały mnie czarne myśli. Żyje nam się dobrze. Takie typowe narzeczeństwo. Wczoraj miałam spotkanie swojej starej klasy. Niepotrzebnie na nie poszłam. Każdy przechwalał się swoimi wielkimi osiagnięciami. Wiekszośc dopiero niedawno ukończyła naukę. Nie chciało mi się wdawać w głębsze dyskusje z nimi. Nigdy nie byłam byłam naukowca. A liceum do którego chodziłam kompletnie do mnie nie pasowało. Byłam tam najsłabsza i miałam wywalone na wszystko. Cała reszta realizowała misję życia, byl to krok ku karierze, ku najlepszym studiom. Czułam się na tym spotkaniu jak zyciowy nieudacznik. Po 10 latach tylko ja przytyłam najwięcej i tylko ja nie miałam czym się chwalić w kwestii osiągnięć życiowych i naukowych. Taka prosta dziewucha. Podekscytowana tym, że wreszcie dąży do stabilizacji jakiejś. Bez ambicji i głębokich filozoficznych przemyśleń. Czasem nawet nie rozumiałam co oni mówią. Czy na codzień tez posługują się takim językiem? Może to byly zwykłe popisy i wyścig, kto wyrósł na lepszego człowieka? Nawet dziewczyna z którą siedziałam w ławce nie wdawała mi się kimś z kim mogłabym się dogadać. Kompletne wyobcowanie. No to uciekam, sorry, ale jutro wstaję rano, bo jedziemy z NARZECZONYM do Gdyni… ot tak krótki wypad nad morze, przy okazji rozejrzę się za suknią ślubną. To było słabe. Po co to wymysliłam? 1-zeby uzasadnić swoje wczesne wyjście, 2- zeby pokazac ze jednak nie jestem nikim, ze mam narzeczonego, ze stac mnie na wypad weekendowy, 3-zeby podkreslic, ze suknie to ja kupie najlepsza, chocbym miala jechac po nia i na przymiarki 5 h. Ale ich to i tak gowno obchodzilo, a ja zrobilam z siebie idiotkę. Juz nigdy nie pojde na taki zlot szczurow.
Dodaj komentarz