Spotkanie

23:13
12.09.2018

Spotkałam koleżankę ze studiów. Zrobiła podyplomowe. Z warg kapał botoks, różowe jeansy i piersi wystające zza obcisłej bluzeczki. Wykłada z uniwerku. „A Ty co porabiasz?” – wprowadziło mnie to w zakłopotanie. „A nic, zyję sobie styrana maksymalnie, czasem nie wiem jak sie nazywam, smażę kotleciki, czekam aż mąż przysle kasiorę która ja wydam na bzdety i stwarzamy wszyscy pozory szczęsliwej rodzinki”. I usmiech. Tak właśnie powinnam powiedzieć, ale nie. Dyplomatyczne „ok, wszystko dobrze”. Szła w tym samym co ja kierunku i drążyła temat. „A czym się zajmujesz”, „Gdzie pracujes?”  itp itd. Tak jakby o wszystko pytała tylko po to, żeby miała uzasadnienie by pochwalić się swoimi wyborami, decyzjami i wielkim szczesciem z łysiejącym facetem, karierą i córeczką. „WOW, wygladasz tak wspaniale, młodo, zrobiłaś karierę i na dodatek jesteś cudowną mamusią?!” Tak, właśnie  tego oczekiwała moja rozmówczyni. Nie doczekała się. Paplała o pierdołach, zadawała pytania i w końcu nadjechał jej łysiejacy tatko-mąż i przerwał jej monolog. I chwała Ci Boże za to. W takich chwilach wydaje mi się, że Bóg jednak istnieje.

Przypadkowe spotkanie. A ja mam doła przez cały dzień, bo jestem za gruba, za brzydka, bo nie dbam o siebie,bo nie zrobiłam kariery zawodowej, bo moje dzieci są niedobre i niegrzeczne i nie umailam ich wychowac mimo ze po to wlasnie zostałam w domu’ bo zarabia na mnie mąż, bo jestem ciągle sama i nie mam łysego dszofera wpatrzonego we mnie jak w obraz.