Spowiedź
To on to wszystko zapoczątkował.
To od niego wyszła cała ta kwestia otwartych związków.
To on pierwszy był z kimś w łóżku, to on pierwszy na moich oczach się z kimś całował.
Ja dołączyłam później, bo byłam zła. Uznałam, że jak on to ja też, nie będę gorsza.
I się zaczęło. Desperacja, pod przykrywką realizowania swoich seksualnych potrzeb – wypatrywanie kogoś innego, wizje lepszego związku…
Było mi bardzo ciężko. Nie jestem człowiekiem, który robi pierwszy krok. Mój pierwszy sukces: po dwóch piwach, w innym mieście wojewódzkim, w klubie, podeszłam do chłopaka, powiedziałam że chcę o czymś pogadać i zaciągnęłam go za bar do jakiegoś pomieszczenia, które wcześniej wypatrzyłam. Wypaliłam głupio, że założyłam się z kimś, że go pocałuję. Powiedział, że ma dziewczynę. Ja, że mam chłopaka więc spoko. I pocałowaliśmy się. To było niesamowite. Miał bardzo przyjemne usta. Nie trwało to nawet minuty, odsunęłam się, wypaliłam „dzięki”, odwróciłam się na pięcie i zostawiłam go tam.
Potem długo długo nic. Duża desperacja, oglądanie się na facetów (i nie tylko), złe czucie się z samą sobą taką… Brak akceptacji. Poczucie, że coś jest nie tak. Również poczucie, że jestem do niczego, że nie jestem kobieca, że nie umiem poderwać faceta, więc co ze mnie za kobieta, kim ja jestem?
Nie przypominam sobie nikogo więcej. Jedynie jakiegoś ziomka na przejściu dla pieszych ścisnęłam za muskuł jak przechodził z drugiej strony i mnie mijał.
Potem wypatrzyłam kogoś w internecie. Strasznie mi się spodobał z wyglądu. Miałam przyjemne wizje, ale niestety nie skończyły się one na fizycznym kontakcie… Poszły w stronę związkową. Wyobrażałam sobie inne, lepsze życie z nim, zostawienie wszystkiego innego z tyłu, za sobą. Potem on się we mnie zabujał, i nagle przestało mi być fajnie, bo nie byłam na to przygotowana, bo z jednej strony zasługuję na coś więcej a z drugiej ja nie zasługuję na kogoś tak porządnego i fajnego jak on…
I potem on. M. Już o nim pisałam. Zawołał do mnie w zeszłym tygodniu, gdy wracałam późno do domu po przeciwnej stronie chodnika od pijącej grupki. Ale coś mnie wtedy tknęło, by do nich podejść. Nie, nadal nie żałuję, że to zrobiłam. Było to ryzykowne, ale z drugiej strony zrobiłam coś naprawdę odważnego i nadal sama sobie się dziwię. Ale gdybym mogła, wykasowałabym te dni ze swojego życiorysu. Albo cofnęła czas i po prostu wróciła stamtąd wcześniej do domu…
Spędziłam z nim dwie noce.
Czego się spodziewałam? Że to potrwa dłużej?
Tak, sprawił że poczułam się kobieco. Tak, sprawił że poczułam że faktycznie mam niezłe kształty i mogę je podkreślać. Nagle wyciągnęłam legginsy z głębi swojej szafy i nie miałam problemu pójść w nich + dłuższej bluzce na miasto.
Tak, poczułam się seksowna. Tak, poczułam w końcu przyjemne mrowienie całego ciała gdy mnie dotykał. Coś, czego z moim partnerem nie doświadczyłam już bardzo dawno…
I popełniłam błąd. Myślałam, że to potrwa trochę dłużej. I co gorsza, zaczęłam się przywiązywać. Wąchałam jego bluzę. Wypatrywałam jego twarzy w mijanych ludziach na ulicy.
Znaki, że coś jest nie tak, pojawiły się od razu. Nie odpisywał, nie odzywał się pierwszy, olewał mnie. Potem spotkaliśmy się ponownie, nagle jego dotyk ograniczył się do pojedynczego buziaka na przywitanie i pożegnanie, a ja zaczęłam snuć na swój temat złe myśli.
Zaczęłam myśleć o sobie: dziwka.
A najgorsze jest to, że w to brnę. Cały czas chcę to zakończyć, ale mimo to cały czas do niego piszę. I najgorsze jest to, że mieszka na moim osiedlu… I wiem, że to bardzo, bardzo głupie, ale mam ochotę cały czas wychodzic, krążyć po nim, bo może go spotkam…
Jestem skłonna stwierdzić, że uzależnił mnie od siebie.
Co więcej. Nie dość, że czuję do niego słabość i sama nadszarpuję własną godność, to jeszcze partner mnie męczy, i jednocześnie nienawidzę się za to że pozwoliłam na to, by chłopak z innego miasta się we mnie zabujał… I wiem, że nie jestem go godna. Nie zasluguję na niego. Nie zasługuję na kogoś, kto do tego wszystkiego podchodzi poważnie, gdy ja tracę głowę dla jakiejś osiedlowej szui…
Od zeszłego czwartku. To już 10 dni. Spędziłam z nim dwie noce, spotkałam się dodatkowo raz, wpadłam na niego na osiedlu dwa razy. On lubi gadać. Gadał, że się spotkamy później, że zadzwoni, że pomoże mi z czymś dla mnie ważnym. Jest gołosłowny. I go nienawidze. A jednocześnie tak strasznie mnie do niego ciągnie, choćby po to by porządnie to zakończyć…
Nie umiem tak po prostu zacząć mieć na niego wyjebane, jeśli na niego na osiedlu wpadnę to powiedzieć „cześć” i pójść dalej. Tak by było najlepiej, ale po prostu nie potrafię…
Nienawidzę siebie.
Gdybym tylko mogła, a mogłabym, skoczylabym z balkonu. Mam dosyć.
Nie skoczę. Ale jest mi bardzo, bardzo źle… I sama w siebie kieruję bardzo dużo agresji. Robię sobie źle. Odbieram sobie sen, mało jem, przez te 10 dni wypiłam więcej procentów niż wypiłam od początku tego roku do feralnego czwartku.
Jest – kurwa – źle.
Podoba mi się twoja otwartość. Nie jesteś dziwką, przespałaś się z kimś kto cię wizualnie kręci i powinno być ci z tym dobrze, jeśli miałaś z tego korzyść. Moze powinnaś nieco ochlonac pod względem zywionych do niego uczuc.
Dziękuję za komentarz.
Od tamtego czasu trochę już ochłonęłam, choć chęć kontaktu nadal we mnie jest, tym bardziej, że nie lubię takich nierozwiązanych / nieprzegadanych spraw…
Jeśli chodzi o to wizualne kręcenie… Przykra prawda jest taka, że poleciałam na niego, bo okazał mi zainteresowanie 🙁