Szkoła, chaos, matka do dupy, życie do dupy, lenistwo, brak świadomości
Głupi tytuł, ale nic innego nie przyszło mi do głowy. Mam wrażenie, że moje przemyslenia są coraz mniej spójne i coraz bardziej chaotyczne, jak moje zycie.
Pewnie nie ja jedna nie lubię września. Boje się, że nie sprostam. W moim domu panuje obecnie anarchia. Nie egzekwuję od dzieci przestrzegania zasad, kładą się spać po 23, oglądają rano 2h bajek, potem grają na telefonach, konsolach, komputerze, nie czytamy wieczorami, na spacery chodzimy wtedy kiedy widzę ze w domu im odbija. W domu mam syf, nie umiem sprzatać… mimo, że nie lubie brudu i nieładu. Pomiędzy zrobieniem obiadu, zakupami, praniem, „ogarnianiem” domu i dziewczyn próbuję pracować. „Kiedyskończysz mamo!?”, „Mamoooooooo ona mnie uderzyła!”, „Mamoooooo kiedy obiad?”, „Gdzie są moje zielone spodnie?Mamooooo”. No kurwa mać! Kocham moje dzieci, ale czasemi czuję się tak obciążona tym, że są tylko na mojej głowie, że mam ochote je zostawić drące, marudzące płaczące i uciec z tego popieprzonego domu! Kiedyś to wszystko było zorganizowane, ja byłam bardziej restrykcyjna. Na pewno było mi wtedy lepiej, czas był wyliczony na spacer, czytanie, komórkę, bajki, słodycze jedzone w określony dzień w określonej ilości. A teraz? Chaos. I to ja jestem za to odpowiedzialna. Bo mi się nie chce tego zorganizować? Bo to za trudne? Bo córka ma już tyle lat, że może się sprzeciwić i na siłę jej nigdzie nie zaciągnę? Za jej lekką nadwagę odpowiedzialna jestem ja.. bo gdybym zabraniała definitywnie jeść tego co chce może byłoby idealnie. Ale co ja mam do cholery robić? Wyrywać jej z reki? Łazić za nią sprawdzać i strofować? Robić jej wyrzuty i wpędzić w kompleksy? Nie musi wyglądać jak modelka. Może kiedyś sama podejmie decyzję, że chce być szczuplejsza.
Boję się września. Chciałabym, dalej dawać z siebie wszystko. Udziały w konkursach, 100% przygotowane do szkoły, dzieci dopilnowane, zadbane, dostarczone na wszystkie zajęcia i odebrane na czas. Pot sie leje z dupy, a człowiek robi to sam. Czemu? Dla nich czy dla siebie? Chyba i jedno i drugie. Wątpię czy w tym roku też mi się uda. Musze się ogarnąć i naprawić wszystko, co zostało olane i za bardzo odpuszczone w ciągu 3 miesięcy. Ja przecież muszę być dobrą matką! Inną niż moja! M U S Z Ę!
Jestem sobą rozczarowana. Pierwszy raz brałam leki całe wakacje. A i tak nadal pojawiały się głupie myśli i czasem stałam na krawędzi.
Moje małżeństwo jest do dupy. Kochamy się.Tak, ale mam wrażenie, że mój mąż oszalał. Zmienił się nie do poznania i stał…mną. On tak łatwo przejmuje moje zachowania. Nie lubię go za to, że widze w nim tyle cech samej siebie…
Co nas właściwie łaczy? Przyzwyczajenie, kredyty, długi, dzieci. Nie spędzamy czasu razem, nie wychodzimy nigdzie razem, nie rozmawiamy, nie umiemy się wesprzeć. Co nas różni? On jest introwertykiem, ja potrzebuję do zycia kontaktu z ludzmi. On – uporządkowany pedant, ja świadomy chaos. On- uważa, że zawsze ma rację, nie umie przyznawać się do błędów. Ja- wydaję się bardziej obiektywna, nie boję przyznać do błędu, jestem ich świadoma, ale niewiele potrafię z tą świadomością zrobić. Może jestem za głupia? Może za leniwa? Nie wiem, czy przez kłopoty zycia codziennego, czy przez niedopasowanie zyje się nam ze sobą bylejak. Jesteśmy zawoalowaną patologią, ludźmi, którzy nie pokazują dzieciom jak powinna wygladac rodzina. Nie dajemy sobie na wzajem wsparcia… nie dajemy sobie niczego. Nienawidzę w moim mężu tego, że każda jego wypowiedź przesiaknieta jest sarkazmem. Nienawidzę uderzania w moje najczulsze punkty: wszystko to, co wie tylko on. Juz się nie zwierzam, nie mowię o swoich lękach, nie próbuję nawet szukać w nim oparcia, bo wiem, że za 5 minut wszystko co powiem zostanie wykorzystane przeciwko mnie. Moze terapia? Pewnie… ale jak go tam zaciagnąć? Nie widzę najmniejszej szansy, bo wtedy musiałby spojrzeć prawdzie w oczy, a on po prostu nie jest w stanie.
Dobra, już nawet pisac nie umiem normalnie. Chaos i beznadzieja. Wypowiadam się podobnie, jak ćwierćinteligent. Uwsteczniam się, starzeję… nic nie robie z tym, na co mam wpływ, bo nie mam siły, bo jestem pieprzonym leniwcem, bo muszę o wszystko toczyć walkę i forsować każdy pomysł, który chcę wdrożyć w życie… wszystko jest podważane przez mojego męża. A najgorsze jest to, że mój małżonek utrzymuje, że mnie wspiera, że kocha nad życie, szanuje… mowi i robi zupełnie wykluczajace się rzeczy i nie jest tgo świadomy…albo nie chce być.
Ogarnia mnie beznadzieja, strach… do kompletu brakuje jeszcze doła i schizy.