to samo
Nie mam szans na wygojenie. Popadłam w jakiś ciąg. Rozdrapuję te rany i nie pozwalam im się zagoić. Wyciskam, zdrapuję i wyglądam coraz gorzej. Miałam 4 dni na przywrócenie się do ładu, ale nie dam rady. 4 dni to minimum…Najgorsze, że tym razem tak dałam czadu, że nie wiem, czy nie będzie po tym blizn. Myje się ze zgaszonym światłem. Kiedy dziś je włączyłam, jak Marcin był w pracy i poszłam wziąć prysznic skończyło się tym, że odeszłam od lustra po godzinie dziabania sobie tych szpetnych rozpieprzonych miejsc na skórze. Przeprosiłam Marcina i błagałam go o pomoc. Jestem zdesperowana, czuję się jak śmieć, brzydka, uszkodzona, odpychająca, obleśna. Chodzę z białymi kropkami na twarzy , przynajmniej dzięki cynkowej maści nie widzę dokładnie efektu swojej kilkugodzinnej pracy. Marcin obiecał mi pomóc, kiedy jest w domu po prostu mnie pilnuje i chodzi za mną. Ale to za mało, bo ja muszę pilnować siebie, kiedy on jest w pracy. Czekam na weekend bo wtedy cały czas będę pod jego opieką i może trochę sie podgoję. Wiem, że to niesprawiedliwe obarczać go tym wszystkim, zrzucać na niego winę…ale nie wiem już co robić. Musze wrócić do pracy, a sama po prostu nie dam rady. Potrzebuję sie tylko wygoić, ten ostatni raz i już nie zrobię tej głupoty nigdy! Nigdy już nie chcę się tak czuć, tak upokorzyć… Co w ogóle Marcin musi do mnie czuć kiedy tak wyglądam?? Czy dla niego też jestem obrzydliwa, czy gdy się kocha widzi się inaczej?
Rozumiem… Nawyk robienia sobie krzywdy, sprawiania bólu… To uzależnia…