u mamuni

16:24
1.11.2018

Jestem u mamy. Katorga i koszmar. Nienawidzę tu być, ale wypadało przyjechać. Jeździłyśmy po cmentarzach, zjadłyśmy obiad, przyjechał brat matki z rodziną. Jutro jadę do domu. Pretekstem jest praca, ale tak naprawdę nie umiem z nią przebywać. Na każdym kroku krytyka i szpila. Boli, ale nie chce wdawać się w kłótnie. Szkoda nerwów.

Moje tatuaże wyglądają świetnie. Wydałam tyle kasy właściwie tylko po to, żeby widywać tatuażystę. Żałosne, ale prawdziwe. Chyba mnie polubił, ale obawiam się, że widzi we mnie tylko fajną dziewczynę z nadwagą. Byliśmy 2 razy na kawie. Raz przyniósł mi do domu gotowy projekt nowego tatuażu. Nie musiał. Często fantazjuję sobie, że też mu się podobam, że przychodzi do mnie, pijemy razem wino, a potem zaczynamy się kochać. W tych fantazjach jest ciemno i nie widać mojej wiszącej na ramionach i brzuchu skóry. Nie widać rozstępów, ani mojego skrępowania na twarzy. Myślałam, że szczuplejsza będę szczęśliwsza. Nie do końca brałam pod uwagę, że moja skóra będzie wisieć jak na shar-peju. Cały czas biję się z myślami, czy wykonać jakiś konkretniejszy gest w jego kierunku. Lepiej chyba spróbować i zostać odtrąconym niż nie próbować i żałować potem całe życie. Z drugiej strony gdyby chciał ode mnie czegoś więcej pewnie nie krępowałby się spytać. Poczekam jeszcze.

A dziś musze tu przetrwać z matką odpierając ataki na moją satanistyczną osobę. Boże, jak ona się musi za mnie wstydzić. Nawet się z tym nie kryje. Jakoś mi jej nie żal. Po co ja tu w ogóle przyjeżdżam???