Upragnione nowe życie
Trochę ironicznie. Trochę ku przestrodze. Zmarnowałam życie. Mam 49 lat. Nie mam nic. Uroda się skończyła. Młodość. I możliwości. I wszelkie myślenie, co kiedyś się przytrafi. Nie ma kiedyś. Jest teraz. Rok temu odeszłam od męża, wynajęłam mieszkanie. Początkowo euforia, nadzieja. Że coś wymyślę, że wszystko się poukłada. Nierealny optymizm. Myślenie magiczne. Minął rok. Przyszła smutna refleksja. Nie mam nic, żyję w biedzie. Nie jestem młoda. Nie mam pomysłu, co dalej. Nie mam ani dla siebie, ani dla córek. Patrzę i widzę teraz, jak ważny jest materialny dobrostan, stabilność. Nie doceniałam tego. Nie zadbałam o to. Było dużo czasu. Czym się zajmowałam? Nie wiem. Widzę, jakie to ma znaczenie, że można kupić cokolwiek, pojechać gdzieś. Teraz to się skończyło.Taka ta wolność. Chciałam żyć godnie, a jestem upokorzona i dojechana biedą. Biednie ubrana w stare niemodne rzeczy. I już niemłoda. Wstyd mi. Czuję się jak życiowy bankrut. Miało być nowe życie, są zgliszcza i puste ręcę. Powrotu nie ma, a przede mną pustka. Strach. Wstyd.Żal zmarnowanego życia. Żal niewykorzystania tych lat. Nie umiałam, moja głowa była gdzieś indziej. Nie ogarnęłam rzeczywistości, życia. Jestem z niczym. Nie wiem, co robić. Jak się pogodzić. Znaleźć radość i sens. Mimo, że nic nie wyszło.
A o co nie zadbałaś? Co byś zrobiła inaczej? Czego nie wykorzystałaś?
Nie myślałam o przyszłości, o oszczędnościach, o niczym. Zawsze był na to czas kiedyś. Przyszło kiedyś, nie mam nic. Wielka nauczka. Szkoda, że nie tylko dla mnie, ja zasłużyłam. Moje dzieci nie.
Trzymam kciuki, że te trudne chwile kiedyś się skończą i pozostaną złym wspomnieniem. Podjęłaś ogromnie trudną i ważną decyzję odchodząc od męża i szacun.