Wstręt do seksu
Na samą myśl robi mi się słabo. Fu. Nie byłm taka zawsze. Teraz seks mógłby dla mnie nie istnieć. Wydaje mi się niepotrzebny, śmieszny i idiotyczny. Głupie miny, glupie dźwięki, wszystko razem tworzy głupią całość. Nie chodzi o moją lub jego nieatrakcyjność. Jesteśmy raczej ok. Nie wiem… Zniekształcony na chwilę obraz świata przez zwykłą chcicę wydaję mi się obleśny i ujmujący godności. Fizjologiczne płyny, fantazje wyposzczonego męża, ogolnie cały ten cyrk jest dla mnie odpychający. Nie wiem co mi się stało. Starość? Atmosfera między nami? Tebletki hormonalne?
Seks mógłby dla mnie nie istnieć. Wiekszy sens ma zwykłe przytulenie i zaśnięcie w jego ramionach. Chociaż nie. Nie lubię kiedy śpimy razem. Kiedy przychodzi do łóżka i nie spi na kanapie, nie przychodzi przecież żeby spać. Dlatego zasłanam sie jak mogę żywą tarczą. Córka zawsze przychodzi do sypialni. Lubie z nią spać. Wtulam się w jej plecy …i w mojego burka. Spokojnie, bezpiecznie zasypiamy.
Ja sobie w ogóle nie wyobrażam seksu z mężem. To jak kazirodztwo.