Wybrałam życie, a straciłam syna
Kontakt z synem się urwał. Nie dzwoni. Kiedy ja próbuję nawiązać nić porozumienia, mówi, że nie ma czasu. Przykro mi bardzo. Na moment przestałam spotykać się z Przyjacielem, ale po 3 dniach nie wytrzymałam i znów się spotkaliśmy. W krótkim czasie „zawieszonego” związku chciałam zadzwonić, poinformować syna, właściwie wszystkich, że jestem sama. Rozpaczliwie pragnęłam poczuć się normalna i akceptowana przez otoczenie. Syn nie chciał rozmawiać. Na szczęście innym nie powiedziałam. Było mi głupio dzwonić i informować o moim prywatnym życiu, tłumaczyć się i żebrać o akceptację tak wprost. Tak czy siak żebrzę. Dni, kiedy odsunęłam od siebie P. były okropne. Starałam się przekonać siebie samą, że w każdym ludzkim spojrzeniu musi być choć ziarno prawdy, że to za szybko. Poszłam na cmentarz i płakałam chyba godzinę. Ale nie nad stratą męża, tylko nad swoją bezradnością, niepewnością i być może za dużym egocentryzmem. Sama już nie wiem, czy robię dobrze. Serce podpowiada mi, że powinnam być z P., że to przyszło naturalnie, że muszę zawalczyć o siebie, a syn może kiedyś zrozumie i mi wybaczy. A inni? Inni powinni zając się swoimi życiami. To tak prosto napisać…
Czekam na jakiś gest od syna. Całym sercem liczę, że przestanie mnie nienawidzić i ten stan jest przejściowy.
Jedziemy na Mazury w weekend. Jestem podekscytowana. Kupiłam piękną koronkową bieliznę i nowe szpilki. Nie umiem ucieszyć w sobie kobiety. Mimo, że już nie te lata, nie to ciało, nie te możliwości, ogromny życiowy bagaż i dużo kłód pod nogami… mam ochotę żyć. Chcę zrobić wszystkie rzeczy, które kiedyś chciałam zrobić…ale powstrzymywał mnie strach, możliwości finansowe, opory moralne.
Czy wybranie życia musi się u mnie wiązać z utratą dziecka? Liczę, że nie… Co zrobiłam nie tak?
Dodaj komentarz