Wzięłam…i nic…dobrego.
Żadnego efektu. Jedne leki miały mnie uspokajać, drugie działać przeciwlękowo i powodować zmniejszenie natręctw, ale nie zmniejszyły. Jestem zmęczona, ale kłębiące się myśli nadal szaleją po mojej głowie. To nasilone zmęczenie nie pozwala im ulegać.
Efekt ma być po 3 tygodniach. Nie wiem, jak to wytrzymam. Dzieci mi przeszkadzają. We wszystkim: w myśleniu, w odpoczynku, w pracy, w byciu sobą w życiu. Dziś pomyślałam nawet, że żałuję, że jestem matką, że gdybym mogła cofnąć czas…
Zostałam nazwana egoistką. Przez moją matkę, która przejęła moje obowiązki i dba o MOJE dzieci. Tak, tak właśnie jest. Jestem egoistką. Być może za późno…
Okropne słowa, boję się osądu i komentarzy, dlatego wyłączam. Nie jestem na to gotowa.
Mam wszystkiego dosyć. Nie chce mi się żyć… i nawet dzieci nie są dla mnie kotwicą, która pozwalałaby nie odpłynąć w nicość. Kiedyś rodzina była…
Nie, nie zamierzam się zabijać. Może nie jestem aż tak wielką egoistką za jaką uważa mnie matka? A może właśnie jestem, bo jest we mnie jeszcze nadzieja, że kiedyś będę szczęśliwa i nie chciałabym odpuścić? Czy to ważne? Będę tu tkwić, może te leki pomogą mi zaskoczyć i wtedy coś zmienię? Może naprawię się cudownie i zapomnę o koszmarnym okresie zwalając wszystko na złego męża, który zostawił biedną oddaną mu żonę i miał odwagę zacząć nowe życie, po swojemu?
Idę spać.
Biedne dzieci…
Biedna moja matka…
Biedna ja…
Te leki powodują u mnie niemoc. Mam nadzieję, że z każdym dniem będzie lepiej.