Zapadłam się nie jeden raz.. i nie dwa razy
W pewnym momencie mojego życia zdałam sobie sprawę z tego, że nie dam tak dłużej rady i że muszę coś zrobić. Moje lęki, obawy, pesymizm i przygnębienie tak przybrały na sile, że uniemożliwiły mi normalne funkcjonowanie. Myśl o śmierci, strach o swoje życie i życie mojego męża i dzieci tak bardzo mnie przytłaczały, że nie dawałam rady myśleć o niczym innym. Nie wiem, czy to nerwy wywoływały u mnie objawy somatyczne, czy może somatyczne objawy wywoływały stres. W każdym razie miałam obsesję na punkcie chorób. Wyszukiwałam objawy w google i próbowałam wykluczyć najgorsze. Kończyło się niestety na tym, że po każdym takim szukaniu byłam 100% przekonana, że ja, mój mąż lub dziewczynki mamy jakąś trudną do wyleczenia chorobę. Od jednej choroby do kolejnej. Ryczałam, byłam jak zombie, próbowałam ukryć wszystko przed dziećmi i normalnie funkcjonować. W udawaniu byłam całkiem niezła, ale gdy dzieci szły spać rozsypywałam się kompletnie. Nie musiałam już się kryć. Kładłam się i pogrążałam w swoim mroku. Byłam zdesperowana. Tylko i wyłącznie dlatego poszłam do psychiatry, bo nie widziałam dla siebie innego wyjścia z sytuacji. Nie chciałam żeby cała moja rodzina cierpiała dlatego, bo matka jest rąbnięta i nie panuje nad swoją schizą. Mąż nie był w stanie mi pomóc… ja sama też nie byłam w stanie. Trafiłam do pewnej lekarki, którą poleciła mi koleżanka. Nie wyobrażałam sobie jak dam rade powiedzieć o wszystkim obcej osobie. Jak nie zapaść się pod ziemię i nie poczuć jak gówno. Pierwsza wizyta u psychiatry była tragiczna. Pani doktor była opryskliwa i bardzo niesympatyczna. Sprawiała wrażenie kogoś, kto ma problemy z alkoholem…miała przekrwione oczy i zryty, nieprzyjemny głos. Czułam się jak jak idiotka… jak atakowana kretynka, która nie ma wystarczającego potencjału, by się bronić i kontrargumentować. Poza tym, że dostałam leki i usłyszałam, że mogę sobie czasem trzasnąć lampkę wina wieczorem dla rozluźnienia, dowiedziałam się, że mam przestać się nad sobą użalać i wziąć w garść, a nie zajmować pierdołami. Po lekach czułam się uśpiona… dostałam jakies 2, których nazwy nie pamiętam + xanax. Zrobiłam rozeznanie w internecie i zaczęłam się zastanawiać, co to w ogóle był za lekarz był… Bardzo się zraziłam i już do niego nie wróciłam. Xanaxu się bałam i nigdy go nie wziełam…Leki nie powodowały niczego innego prócz uśpienie. Znalazłam innego lekarza. Na pierwszą wizytę poszłam niechętnie. Okazało się, że psychiatrą jest przecudowna kobieta, przed którą naprawdę łatwo było się otworzyć. Dostałam leki (bioxetin + fluanxol). Po około 3 tygodniach odetchnęłam i zaczynałam żyć normalnie. I teraz wracam regularnie do leków. Nauczyłam się rozpoznawać ten moment, kiedy sama nie dam rady. Po kilku latach od pierwszej wizyty nie daję rady po raz kolejny…może faktycznie życie to tylko cierpienie psychiczne dla ludzi wrażliwych emocjonalnie?A Ci mało wrażliwi i ameby intelektualne mogą się radować i celebrować każdą chwilę…”oni przecież mają wielkie cele, nażreć się, wysrać, wyspać, co tydzień pojechać do galerii i mcdonaldsa. Ich życie jest piękne bo nie mają czasu ani ochoty na myślenie”…
Dodaj komentarz